poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 1.

1.Gotowy do skoku, wiatr uspokoił się trochę

                    Z góry roztaczał się piękny widok na norweskie miasto Lillehammer. Peter obejrzał się do tyłu, sprawdzić, co się dzieje. Ze swoich kolegów zauważył tylko Matjaza Pungentara, który przygotowywał się do swojego skoku w kwalifikacjach. Prevc było oazą spokoju, kwalifikacje były dla niego tylko rozgrzewką. Denerwował się w 2009 roku, kiedy to dopiero zaczynał, a plasował się przeważnie poza drugą dziesiątką.. Noriaki Kasai przeszedł obok niego i Peter spojrzał na 43 latka. Podziwiał go, od kiedy sam zaczął latać. Pamiętał, jak nieraz śmiali się, że Kasai wygrywał na tych skoczniach, a Prevca jeszcze nie było na świecie. Wrócił nagle wspomnieniami do swojego rodzinnego miasta, Kranj i tego, jak był małym jeszcze chłopcem.W życiu nie pomyślałby wtedy, że może zajść tak daleko.
- O czym tak myślisz?- zapytał, podchodząc i siadając obok, Jernej Damjan.
- Przypominam sobie dziecięce czasy- westchnął Peter- A u ciebie, co słychać?
- Nie wiem, trochę się boję dzisiejszych kwalifikacji- zwierzył się koledze z kadry- Czuję dziwny niepokój, jakby coś się miało stać...
- Nie, nawet tak nie mów!- krzyknął Prevc- Wszystko będzie dobrze. Denerwujesz się pewnie przez wiatr. Skakać się da, spokojnie.
- Pamiętam jednego roku, jak wiało w Oberstdorfie...

                Thomas usiadł na belce startowej. Alexander Pointner nie dawał znaku, żeby skoczyć. Diethart najbardziej nie lubił właśnie tego czekania. W głowie robił się wtedy mętlik i za wszelką cenę chciało się mieć dobry skok. Flaga zasygnalizowała zejście z rozbiegu, Thomas odwrócił narty i już po chwili stał na schodach. Jeżeli siadłby na belkę i od razu skoczył nie myślałby tyle i nie kombinował. A, żeon zawsze miał pełną głowę pomysłów, coś montował, wymyślał, próbował, tak zostało mu do dzisiaj i dość przeszkadza. Żółte światełko. Diethart znowu usadawia się na belce i sprawdza jeszcze zapięcia nart. Gotowy do skoku, wiatr uspokoił się trochę, dając Thomasowi szansę na skok. Odepchnął się od belki i wkrótce mknął po rozbiegu. Odbił się, jak zawsze. Jak wtedy, co zaczynał, i wówczas, gdy wygrywał Turniej Czterech Skoczni. Niezmiennie tak samo.Lot był spokojny, prędkość dobra po wyjściu z progu, ale to już, już trzeba lądować, dalej się nie pociągnie.
Osiada miękko na prawą nogę i rozpościera ręce. Odległość go nie zadowala, więc zaraz opuszcza je bezradnie. Przykuca i odpina narty, wstaje i uśmiecha się do kamery, choć w środku gotuje się ze złości. Odległość zaledwie 123 metrów na skoczni Lysgardsbakken nie jest słaba, jak na zwycięzce TCS, jest fatalna. Czeka jeszcze na wynik. 10 miejsce. Wzrusza ramionami i znika za bramką. Jakiś promyk nadziei tli się w środku, że może uda mu się załapać, że może ktoś zepsuje.

                - Gratuluję, Severin, to był udany skok- chwali Freunda po skończonych kwalifikacjach, trener kadry niemieckiej, Werner Schuster- Oby tak jutro, a będzie dobrze.
Severin uśmiecha się promiennie do kolegów, a już za chwilę zjawia się obok Andreas Wank z gratulacjami.
Richard Freitag, Marinus Kraus, Karl Geiger i Andreas Wellinger siedzą obok siebie i wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
- Werner wciąż tylko faworyzuje Freunda- mówi nagle Marinus- To robi się już nudne.
Nagle umilkł. Przed nimi stanął blondyn i uśmiechał się od ucha do ucha.
- Co, zazdrościsz, Freitag?- zadaje pytanie retoryczne, bo dla niego odpowiedź jest jasna, a potem wybucha śmiechem.
- Czy ty zawsze musisz się mnie czepiać?- burzy się Richard- Wciąż tylko myślisz, że chcę być taki, jak ty. Mylisz się. Ty zająłeś 3 miejsce, a ja 4. Wcale nie jesteś ode mnie lepszy.
Severin chciał już coś powiedzieć, ale za nim stanął młodziutki Andreas Wank i przemówił za niego:
- Jutrzejszy konkurs pokaże, kto będzie lepszy- podsumował
- Oczywiście, że ja- rzekł z pewnym siebie uśmiechem, Freund- Udało ci się Freitag!
Richard wstał gwałtownie. Kiedy skakali razem w dwóch sezonach wcześniej, trzymali się razem. Byli nowi i źle się czuli. Z czasem zdobywania większych sukcesów Severin wzrastał i, co najważniejsze, był faworytem Schustera. Zmienił się, zaczął traktować wszystkich z góry, a sam uważał się za najlepszego. Freitag miał już dość zachowania kolegi z kadry i chciał położyć temu kres.
- Spokojnie, panowie- stanął pomiędzy nimi Wellinger i obrzucił gniewnym wzrokiem Richarda.- Chodź, przebiegniemy się.
Freitag przystał na ten pomysł i zraz oboje wyszli do tonącego w mroku, ośnieżonego- Lillehammer.
♣♣♣♣♣♣

     To tak, jak widzicie, prezentuje się pierwszy rozdział. Historia nie będzie tylko o tych bohaterach, ale praktycznie o wszystkich tych bardziej znanych. Jeżeli się spodobał--- skomentuj, jeżeli nie--- to także i powiedz, co powinnam zmienić. Kto wytrwał do końca, to dziękuję. Buzaaaki ;*
Bjoerghild Romoeren.

4 komentarze:

  1. Hej, hej :*
    Zaprosiłaś więc jestem :)
    Rozdział fajny i przyjemny...
    Tak naprawdę niewiele mogę o nim napisać ;)
    Wszystko okaże się z czasem :)
    Mam do Ciebie tylko jedną prośbę mogłabyś mnie informować o nowościach? Byłabym niezmiennie wdzięczna ;)

    Pozdrawiam ;*
    Ol-la

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry rozdział, który fajnie się czyta ;)
    Jak narazie czekam na kolejny.
    A jeśli masz ochotę to wpadnij do mnie na http://przypadkowe-szczescie.blogspot.com/ ;)
    Weny ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Co by tu powiedzieć? :P miło się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie się ciesze , że trafiłam na ten blog.Pierwszy rozdział czyta się świetnie lekko i przyjemni dawno nie trafiłam na takiego bloga, biorę sie za następny rozdział , pisz szybko następne.

    OdpowiedzUsuń